wtorek, 23 kwietnia 2013

G jak grabki, gbur i grzanki

Baaardzo dawno nie pokazywałam żadnych wnętrzarskich nowinek z naszego mieszkania, więc prezentuję Państwu (fanfary w tle): niebieskie G. 
G wykonane jest z drewna odzyskanego ze starych, indonezyjskich łodzi rybackich. Przynajmniej tak twierdzi producent, a ja chcę mu wierzyć.
Budzik już miał swoje pięć minut na tym blogu, zatem nie będę się rozpisywać, co nie zmienia jednak faktu, że lubię go cały czas tak samo. Czyli bardzo.



niedziela, 7 kwietnia 2013

Nowa zabawka

Od kiedy zmieniłam pracę zaczęłam wkręcać się w tematy makijażowe. Wiem, że trochę późno, a patrząc na blogi, kanały na youtube i tym podobne wynalazki, gdzie dziewczyny co najmniej o dekadę ode mnie młodsze tworzą prawdziwe cuda, mogłabym popaść w poważne kompleksy. Ale kiedy ja byłam w ich wieku, trochę to były inne czasy, choć wcale nie było to tak dawno temu. Na studiach za to wydawało mi się, że potrafię się malować. Wydawało mi się - dokładnie. A potem wpadłam w wir pracy. W poprzedniej miałam takie ciśnienie, że potrzebowałam stworzyć sobie maksimum komfortu, co niestety poskutkowało popadnięciem w lekką abnegację, w postaci chodzenia do pracy notorycznie w dżinsach, z makijażem składającym się wyłącznie z podkładu i maskary, a w piątek nawet w bluzie z kapturem. Serio :).
Po zmianie pracy na bardziej normalną i okresie powrotu z trybu zombie, okazało się, że nie czuję się do końca dobrze z moim luźnym stylem bycia. O ile w kwestii garderoby zmagam się z przyjemnością z wyzwaniami szlifowania swojego stylu, wpadając czasem w pułapki i opróżniając szafę z nietrafionych zakupów (najsłabsze ogniwa: Zara, Allegro, ciucholandy. Z tej pierwszej trudno zrezygnować, z wiadomych względów: najszybciej przenosi trendy w zasięg mojego portfela. Z ostatnich, bo równie często jak szafowe kurzozbieracze, trafiają się tam prawdziwe perły), to w makijażu dopiero niedawno uświadomiłam sobie jak bardzo jestem do tyłu. 
Niedawno przy pewnej okazji makijaż zrobiła mi profesjonalistka. Byłam zachwycona odbiciem w lustrze, a uwierzcie, nie zdarza mi się to często. Dla takiego efektu i przede wszystkim samopoczucia, warto czasem się postarać. Dlatego teraz namiętnie czytam o pędzlach: jakie potrzebne, a jakie to fanaberia. Planuję też umówić się na indywidualną lekcję u zaprzyjaźnionej makijażystki. Ze względów praktycznych, ale też traktuję to jako nowa umiejętność z zakresu "hobby". Bo choć idzie mi na razie różnie, to sprawia mi to dokładnie taką samą przyjemność, jaką zawsze sprawiało mi rysowanie ołówkiem na papierze.
A teraz prezentuję tytułową nową zabawkę, którą sobie sprawiłam :). Zestaw miniproduktów marki Benefit.  Z książeczką z makijażowymi trickami. Na razie przetestowałam girl meets pearl (rozświetlacz/bazę) i bene tint (róż w płynie). Efekt jest delikatniejszy niż przypuszczałam, ale bardzo mi się podoba.


 


Retro pudełko rozbroiło mnie całkowicie :).