środa, 7 maja 2014

Dzień dobry i do zobaczenia!

Osobom, które tu zaglądają, chciałam dać znać, że żyję, mam się dobrze, ale na razie nic się tu pojawiać nie będzie. Być może The Nightswimming już nie odżyje, może kiedyś jeszcze tak. Może założę za jakiś czas nowego, innego bloga, może prywatnego, a może dam sobie spokój, bo z regularnością u mnie słabo i szczerze mówiąc nie  wiem, czy mam coś wyjątkowego do przekazania światu. Myślę o dość osobistym blogu-pamiętniku, ale wtedy musiałabym się postarać o większą dozę anonimowości :-).
Blogi piszę od jakiś siedmiu lat. Dzięki pierwszemu poznałam, później również osobiście, wiele wspaniałych dziewczyn, z którymi mam kontakt do dziś. Kilka z nich nazywam swoimi przyjaciółkami. Później od 2009 roku Ładnie na blogspocie poświęcone w całości szeroko pojętemu designowi - mnóstwo radości z pisania o tym co lubię i co mnie pasjonuje, owoc czasów entuzjazmu i wiary, że wszystko jest możliwe. I na koniec The Nightswimming. Smutno mi rozstawać się z pisaniem, przyznam, że łza pociekła, ale nocne pływanie nie jest teraz dla mnie.

Dziękuję Wam za komentarze, Wasze wizyty, za to czego mnie nauczyliście i za wszystkie dobre rzeczy jakie mnie z Waszej strony spotkały Drodzy Czytelnicy. Do zobaczenia gdzieś w odmętach sieci!


 


sobota, 15 lutego 2014

Ulubieńcy stycznia w połowie lutego

Bardzo lubię czytać takie posty, więc postanowiłam napisać o swoich ulubieńcach minionego miesiąca. Fakt, że trochę późno, ale lepiej późno niż... wiadomo.

 Życieratująca mobilna ładowarka - mam problem z baterią w telefonie. Pokazuje jeszcze 56% baterii i nagle skurczybyk się wyłącza lub zawiesza. We wszystkich sytuacjach kiedy nie mam możliwości podłączyć go do ładowarki, a wciąż go potrzebuję, czyli w autobusie, w pociągu, w trakcie zakupów, sytuacje ratuje to dziwne ustrojstwo. Nie waży zbyt wiele, więc nadaje się do torebki i jest proste w obsłudze jak instrukcja cepa. Do momentu kiedy nie dostanę nowej baterii, pozostaniemy nierozłączne.



Śniegowce - w tym roku nastąpił prawdziwy przełom. Ja, brzydząca się emu, uggsami i tego typu wynalazkami, kupiłam sobie solidne śniegowce. I kocham je. Polecam wszystkim. Jeśli temperatura spada poniżej -10 mam gdzieś moją stylówkę ;-).


Gimme Brow Benefit - czyli nie wiem jak wcześniej mogłam żyć bez makijażu brwi :-). Ten produkt sprawę bardzo uprościł. Mazanie się cieniami, utrwalanie woskiem... szkoda poranka. U mnie ten żel zagęszczający brwi w postaci małej szczoteczki sprawdza się idealnie.



Orzechy z M&S (owsianka z Golden Syrup też niczego sobie) - jestem wielką fanką działu spożywczego w Marks&Spencer. Szczególnie ciastek w mlecznej czekoladzie o smaku pomarańczowym. Ale w styczniu odkryłam w M&S najlepszą mieszankę orzechów. Bez rodzynek, składającą się z nerkowców, orzechów laskowych i orzechów pekan w idealnej proporcji. Bez zapełniania włoskimi, które lubię najmniej :-). W dodatku są podpiekane co wydobywa smak.

Zeszyt w kwiaty - uwielbiam artykuły papiernicze. Nie potrafię się rozstać z kalendarzami, notesami, choć w erze evernote'a, notatników w telefonie i rozmaitych aplikacji są już prawie zbędne. Bardzo ucieszyłam się z paczki, w której znalazłam to cudo kupione specjalnie dla mnie w Liberty :-).




Ale w lutym to dopiero będą ulubieńcy! Nie mogę się doczekać, żeby o nich napisać.







środa, 5 lutego 2014

Co najbardziej w życiu przeszkadza

Na mojej absolutnie subiektywnej liście życiowych kłód na miejscu pierwszym: brak pewności siebie, na drugim: co za niespodzianka - brak pewności siebie i  na trzecim, żeby dodać trochę urozmaicenia: brak pewności siebie.

Strasznie mnie denerwuje przede wszystkim to, że pozwalam sama sobie, rzadziej innym, wmówić sobie, że coś mi się nie udało, bo nie jestem dość dobra. Zawsze szukam winy w sobie. Choćby mądre, sprawiedliwe osoby wokół mnie (przynajmniej dwie to przeczytają: dziękuję, bez Was byłoby jeszcze gorzej :-)) powtarzały mi sto razy, że jest inaczej. To jest chyba najgorsza sprawa: autocenzura, nie wyrażanie swojego zdania, bo wydaje się głupie, nie sięganie po to na co ma się ochotę, bo przecież się na to nie zasługuję, zawsze szukanie winy w sobie, pozwalanie, by ktoś swoim głupim gadaniem nas dołował. Nie będę się już rozwodzić nad faktem, że takie podejście stanowczo zmniejsza nasze szanse na zawodowe fajerwerki, bo niestety przynajmniej w korpo, często decyduje nie skuteczność, a widoczność. No ale jak się nie widzi w sobie żadnych określonych talentów*, to co pozostaje? Tylko korpo ;-). Osobom bez wiary we własne siły ciężej też będzie prowadzić własny biznes. Chyba, że to właśnie pozwoli rozwinąć skrzydła, jak sądzicie?

Ktoś jeszcze ma taki problem, czy wszyscy oprócz mnie znają swoją wartość i nie dają sobie w kaszę dmuchać? Myślałam, że z tego się wyrasta, ale jak widać nie. Zajadanie czekoladą też nie pomaga - sprawdzone empirycznie. Czy znacie zatem jakieś skuteczne sposoby na walkę z tą przypadłością? Naprawdę afirmacja jakoś mi nie podchodzi. To jedna z tych rzeczy, których nie próbowałam, ale podziękuję. Coś jak płucka.  Ktoś z Was próbował (afirmacji, nie podrobów)? Czy da się przeprowadzić "projekt pewność siebie", tak jak ludzie prowadzą "projekt szczęście"?

*Pomarzę sobie jeszcze trochę, że kiedyś uda się zrobić światową karierę bazując na talencie do wyszukiwania ładnych obrazków w internecie ;-).

niedziela, 19 stycznia 2014

Wanna moja miłość, czyli marzenia ściętej głowy

Kto mnie dobrze zna, ten wie, że w łazience potrafię spędzić naprawdę długie chwile, a na mojej liście marzeń dość wysoko plasuje się posiadanie wanny. Od lat już nie mam swobodnego dostępu do tego przybytku rozkoszy, to znaczy od kiedy wyprowadziłam się z ostatniego studenckiego mieszkania. Moje ówczesne współlokatorki zapewne doskonale pamiętają, że nie należy przenigdy przepuszczać mnie w kolejce do łazienki przed udaniem się na spoczynek. Gdzieś w połowie moich studiów zdradziła mnie nawet rodzina: rodzice przy okazji remontu zamontowali prysznic, więc i tu na próżno szukać ratunku.
Pozostaje mi nadal kolekcjonować zdjęcia w folderze "łazienka", cieszyć się obrazkiem z wanną, który mój luby kupił mi we Florencji, a który kiedyś zawiśnie w moim salonie kąpielowym ;-) i projektować w myślach swoje przyszłe schronienie od całego zła tego świata. Bo dla mnie wanna jest jak salon Tifanny'ego dla Holly Golightly.
Mam kilka pomysłów co powinno się znaleźć w idealnej łazience, aby spełniła moje oczekiwania.
Zdecydowanie nie warto wykładać ścian od sufitu do podłogi kafelkami, szczególnie jeśli mowa o standardowych, średniej wielkości płytkach. Myślę, że około 3/4 wysokości to maksimum na jakie można sobie pozwolić, aby nasza oaza spokoju nie zaczęła niepokojąco przypominać sklepu mięsnego z dawnych lat lub łazienki w bloku z lat osiemdziesiątych. Są oczywiście od tej reguły wyjątki, jeden nawet na zdjęciu, ale to właśnie wyjątek.
Jeśli tylko przestrzeń nam na to pozwala, świetny efekt daje wstawienie jakiegoś nie do końca łazienkowego mebla: krzesła czy fotela. Może być zarówno w stylistyce retro jak i całkiem nowoczesny. Śmiało mogę sobie wyobrazić na przykład Louis Ghost Kartell w mojej łazience, jeśli już ktoś siłą wyperswadowałby mi styl jak na poniższych zdjęciach. Taki mebel zamienia łazienkę w pokój kąpielowy o jakim wiele kobiet marzy. Jeśli jednak metraż nie pozwala na wstawienie do łazienki dodatkowego mebla, spróbujmy wkomponować tam obraz lub chociaż rośliny doniczkowe. Wszelkie obrazki powinny być szczelnie i starannie oprawione w ramkę z szybką. Inaczej nawilgną i zniszczą się.
Bardzo istotna jest też kwestia przechowywania i warto ją dobrze przemyśleć w momencie wybierania wyposażenia łazienki. Osobiście nie lubię kiedy zbyt dużo kosmetyków jest wystawionych na widoku. No chyba, że ktoś jest wyznawcą marki Aesop, która ma genialnie zaprojektowane, proste opakowania. Strategie są różne: jedni przelewają standardowe kosmetyki do specjalnych pojemników, inni trzymają w koszyczkach, jeszcze inni zamykają w szafkach pozostawiając na wierzchu tylko to co niezbędne. Moja aktualna łazienka jest tak wstrząsająco "piękna", że nie wysilam się aż tak bardzo, bo niewiele może jej już pomóc lub zaszkodzić. Staram się mieć na wierzchu to co najpotrzebniejsze typu szampon, odżywka, pasta, szczoteczki, żel do twarzy itd w jednym egzemplarzu, a nie w pięciu do wyboru (przyznam, że produkty do włosów są moją słabością), a drobniejsze kosmetyki do codziennej pielęgnacji twarzy trzymam na szafce ułożone na ozdobnej tacce.
Ideałem jest oczywiście łazienka z oknem, tak aby można było latem je otworzyć  i poczuć na twarzy powiew z ogrodu podczas kąpieli, ale umówmy się... pomarzyć można, a rzadko mamy na to wpływ czy w mieszkaniu jest okno w łazience, na jakiej wysokości, z jakim widokiem itd. Jeśli jednak budujecie dom, przemyślcie sprawę (zdjęcie przedostatnie)...
Dwa słowa o prysznicu. W przypadku bardziej nowoczesnych łazienek bardzo podobają mi się rozwiązania, gdzie nie ma klasycznej kabiny prysznicowej (nienawidzę jej myć), a po prostu wydzielone ścianką miejsce z odpowiednim spadem w podłodze. To naprawdę niesamowita wygoda. Dla zobrazowania przykład tu.
Pewnie niezbyt odkrywcze te moje rady, ale to po prostu kilka rzeczy, o których sama chce pamiętać, kiedy przyjdzie nareszcie ten wytęskniony moment, że jak Charlize Theron położę się we własnej wannie, koniecznie w kapeluszu.
A jakie są Wasze rady? Wolicie wannę czy prysznic?






 






I na koniec coś z zupełnie fantastycznego:



wtorek, 7 stycznia 2014

Polecam

Podsumowań minionego roku nie będzie, postanowień noworocznych chyba na razie też nie, bo mam wrażenie, że są takie jak u wszystkich :-). Zamiast  tego polecam Wam:

    Wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Malarze Ilustracji. Wystawa jest niewielka, ale temat ciekawy, a wybór prac bardzo przyjemny w odbiorze. Po raz kolejny pożałowałam, że nie mam artystycznych zdolności.

Lis, Magdalena Łapińska

   Film nie całkiem nowy, ale dzięki całonocnym maratonom telewizyjnym podczas pobytów u rodziców (nadrabiam wtedy z nawiązką fakt, że w naszym mieszkaniu telewizora mieć nie chcemy) miałam go okazję obejrzeć niedawno i gorąco polecam. Sporo czasu minęło od kiedy tak się wzruszyłam na filmie. Nawet wychwalany Take This Waltz mnie tak nie wziął jak właśnie Kochanek Królowej. Jest wrażliwa i inteligentna dziewczyna w okowach konwenansu, a dokładniej obowiązku i okoliczności społeczno-historycznych, jest mężczyzna z osobowością, że ho! (Mads Mikkelsen ma moc...) i mamy gotowy niebezpieczny, namiętny związek, którego rozkwitanie obserwuje się z zapartym tchem. Jeśli lubicie filmy kostiumowe, czy dobry dramat to jest to pozycja obowiązkowa.
  Stronę internetową filmon.com, gdzie obejrzeć można na żywo program wielu brytyjskich kanałów telewizyjnych, a na nich chociażby trzecią serię przygód Sherlocka, lub (old-schoolowo-nałogowo) Herculesa Poirot.
   Bar Pies Czy Suka na Szpitalnej w Warszawie. Doskonałe autorskie koktajle alkoholowe i na życzenie również bezalkoholowe. Oprócz tego co w karcie, barmani tworzą tajemnicze mikstury zgodne z upodobaniami klienta: na słodko, na kwaśno, na pikantnie, dla fanów konfitur i miłośniczek Earl Grey'a... Ich wyobraźnia nie ma granic.
  
No i na razie tyle. Rozleniwiłam się (nie tylko) blogowo i muszę się troszkę rozkręcić, a czuję, że czas już na jakiś post wnętrzarski.
Na marginesie: czy też macie wrażenie, że w Waszych kołdrach są ukryte wielkie magnesy, które nie pozwalają Wam rano wstać z łóżka?