sobota, 19 listopada 2011

Cramond i North Berwick

Kilka zdjęć z Cramond i North Berwick. Oba miejsca znajdują się blisko Edynburga i bardzo gorąco je polecam. Do Cramond dojechać można miejskim autobusem linii 41, z centrum zajmie to około 15-20 minut. Urocza wioska o długiej historii słynie z wyspy Cramond, którą zdobyć można tylko w określonych godzinach, ponieważ łączy ją z lądem wąska grobla, zalewana podczas przypływu przez wody zatoki Firth of Forth. My coś pokręciliśmy przy sprawdzaniu godzin przypływu :), ale i tak było warto dla spaceru wzdłuż wybrzeża, a potem do Cramond Falls.
Do North Berwick dojedziecie podmiejskim pociągiem ze stacji Waverley (centrum) w około pół godziny. Myślę, że zdjęcia mówią same za siebie.
 
 Cramond
 North Berwick

 Zwróćcie uwagę na zdjęcie z surferami :). Czy coś przykuło Waszą uwagę?

czwartek, 17 listopada 2011

EDI

 

Czy umknęła mi jakaś promocja na bilety lotnicze do Szkocji? Gdzie nie zajrzę tam relacje z Edynburga.  No cóż, można powiedzieć: great minds think alike ;).
Gdyby ktoś pytał mój miniurlop był bardzo udany, a to dzięki:
1) Niezmiennie i niezmiernie uroczemu towarzystwu naszych gospodarzy - pozdrawiam!
2) Szkocji jako takiej.
3) Zaskakująco pięknej pogodzie przez jakieś 75% pobytu.

Nie będę Was zadręczać krajoznawczymi opisami - zrobiłam to już we wrześniu zeszłego roku, ale postaram się wkrótce podrzucić kilka ciekawych adresów. Nie dajcie się jednak zwieść: większość czasu spędzałam na pieszych wycieczkach, a nie shoppingu (w moim wypadku i tak raczej window shoppingu)
Kończę, bo dziś u mnie piżama-party. O zgrozo w środku tygodnia.

wtorek, 1 listopada 2011

Świat jest pełen filozofów


No i dopadło mnie jakieś  paskudztwo: gardło boli, gorączka...
Zdjęcie z weekendu w Krakowie. Pozdrowienia dla wszystkich, którzy mieli swój udział w tym miłym wydarzeniu. Dobrze jest czasem wrócić "na stare śmieci". Choćby po to, aby sobie uświadomić, że nic nie pozostaje niezmienione. Ani miejsca, ani ludzie, a przede wszystkim my sami. Mam czasem obawy, czy wbrew najlepszym zamierzeniom, nie zmieniam się aby na gorsze. Uprzejmie proszę trzepnąć mnie w głowę jeśli tak :).
Ale dosyć tej filozofii dla początkujących. Czeka mnie herbata z hojną dolewką soku malinowego mojej mamy, pyralgina, łóżko. Liczę, że to pomoże, bo jutro, po jednodniowym przerywniku, powrót do rzeczywistości biurowej.
I jeszcze raz* w uznaniu dla tekściarskiego talentu Łony, zamiast recenzji piątkowego koncertu w Hydrozagadce:

"Spytaj o pensje, powiemy chętnie, o tych trzech czy czterech trzystu wręcz
I że nam fiskus tyle zabiera, że ledwo wystarcza na wystrój wnętrz
Zapytaj nas o kredyt, mamy tu pasmo przeżyć wartkich
Zapytaj ile kosztuje by śledzić jak nam rośnie w siłę frank szwajcarski
Spytaj nas jak się mieszka, spytaj o koszty ciepła
I czy oświetla nasze okna słońce rano, spytaj o metraż
Spytaj o pracę, czy ona perspektywy nam dała
Zapytaj nas ile to czasu trzeba żeby tam dostać awans
Spytaj nas o ostatni melanż, czy może szerzej - weekend
Czy był relaks, czy też może było jak zwykle mocno pite
Spytaj o muzykę, nie ma w niej dla nas zjawisk obcych
Zapytaj nas o nowy trend, a chętnie powiemy tobie o znacznie nowszym
Spytaj nas o znajomych, to cię zgubi bo jest ich
Dwa tysiące czworo, a każde z nich lubi to, wierz mi
Dowiedz się od nas więcej, o tym co pod napięciem, co jest w cenie
Zapytaj nas o wszystko niemal, z takim zastrzeżeniem, że

Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy

Nie pytaj nas o przeszłość, jakbyś nie wiedział, że nie było nic przed nami
Nie pytaj o przyszłość, bo nawet jutro jest czymś co niknie w dali
Nie pytaj o świat, o ludzi, o sedno, czy bo ja wiem, o deficyt
Nie pytaj nas o nic, co nas bezpośrednio nie dotyczy
Nie pytaj nas o miłość, mamy to przećwiczone
Bo to pokolenie ją zgubiło na melanżu razem z telefonem
Nie pytaj o pustkę, nie pytaj o strach gdzieś w nas ukryty
Widzisz, od tych pytań jest nasz psychoanalityk
Nie pytaj o słowa, nie wiesz? Niedopatrzenie
Znamy wprawdzie cztery języki, ale są to obraz, ruch, rytm i brzmienie
Nie pytaj o ciszę, nie sprzyja nam ta cisza nijak
Co niedługo pojmiesz, bo z natury lubimy drzeć ryja
Nie pytaj o życie, o sens, o żadną z tych dziedzin
Nie pytaj co w nas siedzi, to raczej nie jest pokolenie odpowiedzi
Nie zadawaj nam pytań, w których problem czyha, bo kto wie co wzniecisz
A jeśli już musisz, zapytaj nas co słychać (aaa, jakoś leci)

I tylko nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy"

* Tytuł posta to jednocześnie tytuł piosenki, a raczej "kawałka" :)  Łony i Webera. Nawet jeśli nie jest to Wasz ulubiony gatunek muzyczny, to warto się przemóc, bo przenikliwość tekstów zachwyca.

czwartek, 27 października 2011

Te panie podróżują w czasie



Dzieła niemieckiej artystki Dorothee Golz, mieszkającej w Wiedniu. Madonna w niebieskiej bluzce i Perłowy kolczyk. Inne jej kolaże (?) nie robią na mnie już takiego wrażenia, ale tymi dwoma jestem zachwycona. Zawsze wydawało mi się, że kobiety ze starych obrazów mają urodę kompletnie nie przystającą do dzisiejszych kanonów. A jednak bardzo dobrze im w dżinsach. :)
 
http://www.dorothee-golz.com/english/gesamt_engl.html

środa, 19 października 2011

Jesiennych przyjemności ciąg dalszy...

, czyli skrótowa  relacja z najważniejszych wydarzeń minionego weekendu.
Jak zwykle u mnie, z prędkością reportera z czasów dyliżansów pocztowych, relacja z weekendu pojawia się w środę wieczorem. No cóż, taki już mój urok: slow life, niskie ciśnienie tętnicze i ogólnie powoli zapadam w sen zimowy.
W piątek wieczorem dowiedziałam się, że już w tą niedzielę wypada Wielka Warszawska. Zobaczyć wyścigi konne od wieków było moim marzeniem, za sprawą młodzieńczej fascynacji książkami stałej bywalczyni Służewca - Joanny Chmielewskiej, a Wielka Warszawska to nie byle co, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.
Pierwszą przygodą jaka nas spotkała w tym przepięknym słonecznym dniu było to, że uwierzyliśmy niesprawdzonym pogłoskom, że choć gonitwy startują o 11.00, to prezentacja koni zaczyna się już o 10.00. Zważywszy, że rano było koło pięciu stopni Celsjusza, nie byliśmy szczęśliwi, kiedy okazało się, że jesteśmy dobre trzy kwadranse przed momentem kiedy zaczyna się dziać cokolwiek. :) Ale nie ma tego złego. Szliśmy spacerkiem za trójką starszych panów, ewidentnie starych wyjadaczy i podsłuchiwaliśmy anegdoty o graniu koniom na gitarze i  "dawaniu po hamulcach" przez dżokei.
Inną legendą związaną z wyścigami jest szczęście początkującego (uwaga: wyjątkiem są osoby urodzone w kwietniu). Podbudowana tą sekretną wiedzą, z zaufaniem w swoją intuicję przyglądałam się koniom na padoku. Dwójka od razu nam się spodobała. No i piątka, bo była bardzo energiczna. Naprawdę takiego tanecznego kroku nie widziałam u konia chyba nigdy! Bieg do kasy: obstawiłam porządek 2-5 tak starannie, że pani kasjerka od razu się zorientowała, że ma do czynienia z kompletnym ignorantem. Jeszcze jeden rzut oka na padok... i okazało się, że nasza piąteczka nie jest energiczna tylko dzika :). Chyba tylko cudem dżokejowi udało się utrzymać w siodle (i ujść z życiem). No cóż... nasze cudo przybiegło przedostatnie. I nie poratował nas fakt, że dwójka była druga... (A trójka pierwsza, piątka piata. Czy widzicie tu jakiś system?) Moja pierwsza w życiu hazardowa przegrana: 9 złotych. Tak, do odważnych świat należy, graliśmy potrójną stawką :).
Mimo że dzień zakończyłam z bilansem -12 złotych, polecam wszystkim tę rozrywkę. Służewiec to przepiękny zadrzewiony teren z genialną, i na szczęście ocalałą, przedwojenną architekturą, a atmosfera była piknikowa. Dla mnie jako miłośniczki mody vintage dodatkową atrakcją był udział Grupy Rekonstrukcji Historycznych Bluszcz: czyli piękne dziewczyny w kostiumikach z lat '40, z czerwoną szminką i rajstopami ze szwem. Jest coś magnetyzującego w stylu tych czasów.

Pozostałe jesienne rekomendacje z ostatnich dni: orzechówka na rozgrzewkę, druga seria Downton Abbey, po stokroć książka: Służące Kathryn Stockett, nareszcie otwarty sklep internetowy Andy Pop. i ostrożna rekomendacja filmu Daas: dla osób, których w filmach nie zniechęca niedzisiejszy styl, a  doceniają bardzo staranną, malarską stronę wizualną. Poza tym to chyba pierwszy od lat polski film kostiumowy nie nakręcony przez Jerzego Hoffmana :).




Zdjęcia: Ditte Isager

piątek, 7 października 2011

Jak pokazać zapach?

Uwaga, na początek nastąpi wstydliwe wyznanie: lubię reklamy. Nie, oczywiście nie wszystkie! Ale Sony Bravia z piłeczkami i piosenką Jose Gonzaleza wyciska mi łzy z oczu za każdym razem swoją cudownością. No dobra, to klasyk. Mnóstwo osób uwielbia ten spot. Niestety zachwycają mnie też rzeczy znacznie mniej finezyjne, na przykład kotek Whiskas, któremu śnieg spada na łepek. Oczywiście dyskusje o kolejnych odcinkach Serca i Rozumu oraz ich bon moty to właściwie element stale obecny w moim domu. Ale szczególne emocje budzą we mnie reklamy perfum (tak, ich twórcy mogą mnie odhaczyć na liście - cel osiągnięty). Może dlatego, że są rzadkością w polskiej telewizji, a teraz właściwie łatwiej na nie trafić na VOD czy tym podobnych wynalazkach. Myślę jednak, że wynika to z faktu, że to króciutkie filmy z fabułą, klimatem, dopracowane w każdym szczególe, po prostu piękne. Przyznam, że prowadzę osobisty ranking najlepszych reklam branży perfumiarskiej. Ostatnio w czołówce głównie Dior, znacznie wyprzedzając Chanel. Reklama piątki z Nicole Kidman była dla mnie okropna, znacznie bardziej przypadła mi do gustu jej następczyni: Audrey Tautou w filmiku z Orient Ekspresem Jean-Pierre'a Jeunet'a. Podobała mi się Keira Knightley w Coco Mademoiselle Joe Wright'a (duet aktorka + reżyser sprawdzony w Pokucie oraz Dumie i Uprzedzeniu), ale potyczkę z Natalie Portman dla Miss Dior Cherie przegrywa.
Po tym przydługim wstępie zmierzam powoli do zapachu, który stał się inspiracją do stworzenia tego posta.  Hypnotic Poison Diora ma nową piękną ambasadorkę. Moje ostatnie girl crush, o którym chciałam już od jakiegoś czasu napisać: Melanie Laurent. Znana w Polsce przede wszystkim z filmów: Bękarty Wojny i Debiutanci. Według mnie doskonały wybór: piękna, utalentowana, tajemnicza o nietuzinkowym, trochę niebezpiecznym emploi.


Można już zobaczyć film reklamowy. Jego pełna wersja robi większe wrażenie, ale nie udało mi się jej odnaleźć w sieci.


Co sądzicie reklamie i Melanie jako twarzy Hypnotic Poison?

To co zwraca bardzo dużą rolę w reklamach to muzyka. Podobno nawet wspomniana na początku reklama Bravi nie budziła większego zainteresowania grupy focusowej z innym podkładem muzycznym. I tu chyba Dior zdobywa największą przewagę nad innymi: doskonale dobiera odpowiednie tło. Myślę, że piosence zespołu Gossip wiele zawdzięcza też najnowszy klip J'Adore'a. Jest w nim więcej dynamiki, mocy i seksu niż kiedykolwiek. Co prawda pojawiają się też głosy prześmiewców sugerujące, że Dior dał się uwieść modzie na zombie :-). W reklamie występują we własnej osobie nieżyjące od ładnych paru lat (in order of appearance): Grace Kelly, Marlena Dietrich i Marylin Monroe. Wszystko dzięki starym taśmom filmowym, komputerowym sztuczkom i ponoć ponad rocznej pracy specjalistów w tej dziedzinie. Mnie się podoba.


Inne, które lubię: 

Osobiści faworyci?

niedziela, 18 września 2011

Inspiracje

Wraz ze zmianą pory roku zmieniają się moje upodobania. We wnętrzu marzy mi się więcej drewna w ciepłym miodowym kolorze. Zamiast bieli, na ścianach:  indygo, burgund i oberżyna. Na stole też chętnie zobaczyłabym oberżynę i może odrobinę bordo (oczywiście w postaci smakowitego bordeaux). W szafie sweter w warkocze i dużo karmelowej skóry. Jesienią należy się dogrzewać w każdy możliwy sposób, również otaczając się bardziej nasyconymi, głębokimi barwami. I jeść zupy - to podobno bardzo ważne. Wczorajszy obiad sponsorował krem z pomidorów. A dzisiejszy - pikantny kurczak tikka masala.










Zdjęcia: z sieci.
http://moodboard.typepad.com/my_weblog/
http://awelltraveledwoman.tumblr.com/
http://modernhepburn.tumblr.com/
http://sweetsuitechic.tumblr.com/
http://www.thesartorialist.com/
Sweter w warkocze: Confashion

niedziela, 11 września 2011

100 lat stylu

Zobaczyłam na Cup of Joe i muszę się podzielić: "100 years of East London style in 100 seconds. Sept 13th 1911 - Sept 13th 2011".


Co Wam się najbardziej podoba? Ja biorę lata '30, '40 i 2011.  Bardzo lubię też końcówkę, czyli to co sama przerabiałam w swoim, wydawało mi się, krótkim modowym życiorysie. Jest etno z lat '90, sportowo-skate'owy styl  przełomu tysiąclecia, moda na neo-hippie z lat chyba około 2007, którą sama intensywnie przechodziłam. Zatem filmik można uznać za uniwersalny,  charakteryzujący nie tylko Londyńczyków.

wtorek, 6 września 2011

W roli głównej: kolor!

Czy często zdarza się, że nowy produkt Was kompletnie zaskakuje? I to w pozytywny sposób? Przyznam, że mnie raczej rzadko. Mnóstwo jest rzeczy, które mi się podobają i budzą chęć posiadania. Ale prawdziwe zaskoczenie połączone z uderzeniem dolnej szczęki o parkiet w geście godnym postaci z kreskówki? To niestety jak z deszczem perseidów: zdarza się raz do roku, a i tak akurat chmury wszystko zasłonią. Tym większa jest moja radość, że mogę pokazać Wam Andy Pop. To wysokiej jakości srebrna biżuteria, której centralnym elementem jest kolor. W dodatku kolor wymienny. W zależności od: nastroju, mody, dnia tygodnia, okazji, torebki, koloru lakieru paznokci itd sama wybierasz "oczko". No dobrze: ale jak  wymienny? I tu właśnie moje wielkie "łał": kolor to plastelina. Nietoksyczna, niebrudząca, intensywna, którą możesz wymienić sama.
Andy Pop. powstał z inicjatywy dwójki projektantów: Marii Kuboszek i Tomasza Woźniaka. Zafascynowani szlachetnością i strukturą srebra poszukiwali możliwości stworzenia z niego biżuterii pozwalającej na kreatywną zmianę nie tylko twórcy, ale też właścicielowi. Pomysł z plasteliną to powrót do okresu niczym nieskrępowanej wyobraźni - dziecinstwa. 
Miałam okazję sprawdzić biżuterię Andy Pop. na żywo: to wciąga!






Po więcej zdjęć i informacji zapraszam na:
http://www.facebook.com/andypopart
Film instruktażowy:
http://www.youtube.com/watch?v=HcjvZhuzkUg
Strona już wkrótce:
http://andypop.pl/

środa, 31 sierpnia 2011

Tureckie łezki czy perskie pikle?



Paisley to jeden z moich ulubionych wzorów. Oczywiście wzorów wykorzystywanych w wystroju wnętrz, bo odzieżowo jestem wzorkofobem.*.  Mnie znany jako turecka łezka. W USA to tytułowe  Persian pickles, znane także pod nazwą walijskie gruszki. Coś co ma tak wiele nazw nie może mieć banalnej historii. 
Przypominający skręcone łzy deseń pochodzi z Iranu i Indii, ale jego zachodnia nazwa wywodzi się od miasta Paisley w  Szkocji.
Spotkać się można z opinią, że u źródeł tego wzoru znajdziemy stylizowane przedstawienie drzewa cyprysowego: w Zoroastryzmie symbolu życia i wieczności W starożytnej Persji był to dominujący wzór włókienniczy wykorzystywany zarówno przez sfery najwyższe, włączając rodzinę królewską jak i  stosowane przez ogół społeczeństwa. Źródła podające za ojczyznę paisley Indie, dopatrują się w łezkach podobieństwa do owocu mango.
Do Europy tkaniny sprowadziła Kompania Wschodnioindyjska w połowie XVII wieku. Podobnie jak i inne indyjskie wzory, paisley stał się tak modny, że import z Indii nie zaspokajał popytu wśród zafascynowanych egzotyką Europejczyków. Dzięki nowej masowej technologii drukowania tkanin marsylskie manufaktury wkrótce wycięłyby wszelką miejscową konkurencję w pień, gdyby nie królewski dekret o zakazie druku i importu materiału w łezki. W dziewiętnastym wieku europejska produkcja paisley wciąż rosła, szczególnie w szkockim mieście, któremu deseń zawdzięcza swoją nazwę. 

Ciekawostki nieco bardziej współczesne: 
- Hal Rubenstein i Jim Mullen w 1995 roku publikują poradnik: Paisley Goes With Nothing: A Man's Guide to Style. Czyli w wolnym tłumaczeniu: Paisley nie pasuje do niczego. Przewodnik po męskiej modzie.
- Paisley był hitem wśród hipisów. John Lennon miał nawet  Rolls Royce'a pomalowanego w łezki.
- azerska reprezentacja na zimowej olimpiadzie w Vancouver w 2010 roku zapisała się w pamięci widzów, przede wszstkim spodniami w paisley. Niestety nie osiągnięciami medalowymi.
- perskie pikle są popularnym motywem w patchworkowych kołdrach. Polecam "Klub perkich pikli" Sandry Dallas wszystkim wielbicielom książek Fannie Flagg. 

Lubicie paisley? Jak John Lennon, czy trochę mniej? 

Poniżej kolekcja Etro Home, włoskiego domu mody Etro.










* Dla Paisley robię małe wyjątki i poddałam się modzie na marynarskie pasy. A nawet jeśli kupię coś wzorzystego, to nie noszę. Ograniczam się do podziwiania na innych. 
 Wszystkie informacje pochodzą z Wikipedii.

czwartek, 25 sierpnia 2011

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Retro chłopaki

Dialog o 17.30 w piątek:

Moja szefowa: Hazel, jak się mówi: modelów czy modeli?
Ja: W sensie ładnych chłopców?

Niestety nie o ładnych chłopców szefowej chodziło, ale że w dopełniaczu jak i chyba każdym innym przypadku brzmi to jednak tak samo, to wybaczyła mi moje lekkie intelektualne zapóźnienie i uśmiała się zdrowo. To tak dla wprowadzenia w temat, bo dalej jednak o ładnych chłopcach będzie.

Stara (wiosna/lato 2010), ale wciąż robiąca wrażenie kampania Wólczanki: Moja Pierwsza Biała. Fotografie: Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek. Dla mnie cudeńko. Rzadko zdarza mi się pamiętać polskie kampanie reklamowe, szczególnie jeśli nie jestem grupą docelową. Aczkolwiek powinnam przecież pamiętać, że sprytni specjaliści od reklam, badań rynkowych i cała reszta tej sympatycznej grupki doskonale zdaje sobie sprawę, że o wyborze koszuli jak i męskich kosmetyków decyduje najczęściej kobieta.

Jak Wam się podoba?






P.S. Ale  rower na drugim zdjęciu!

piątek, 8 lipca 2011

Komplementy i pytania

Chciałam się podzielić pewnym spostrzeżeniem i podpytać o Wasze doświadczenia, bo spotkałam się niedawno z zaskakującym dla mnie zjawiskiem.
Od początku. Jestem osobą komplementującą. Jeśli coś mi się podoba, to mówię o tym wprost. Zarówno jeśli chodzi o szczególnie twarzową fryzurę, czyjeś poczucie humoru, akcent w języku obcym, jak i nowy ciuch czy dodatek. Rzeczywiście sporo osób nie potrafi przyjąć komplementu i mówi "to stare jak świat", "no co Ty?" itp. Raczej mnie to nie zraża, bo sama często podobnie reaguję. Tylko przez moment stosowałam się do wskazówek poznanej specjalistki od szkoleń i odpowiadałam: "Dziękuję! Prawda? Mnie również bardzo się podoba." Jakoś nie przekonałam się do tego na dłuższą metę, ale zawsze dziękuje. Wydawało mi się kiedyś, że wyrażanie swojego podziwu jest naturalne jak oddychanie, ale chyba tak nie jest. Są osoby, które komplementują obficie (jedne szczerze, inne nie) i takie, które nie robię tego nigdy (chociaż zakładam, że czasem coś im się jednak podoba). Nie wiem z czego to wynika, pewnie jak zwykle z wielu czynników, ale tak już po prostu jest. 
A teraz do rzeczy: ja nie dość, że komplementuję, to także pytam. O fryzjera, który jest autorem tego wyrafinowanego cięcia; jak można się nauczyć pleść francuski warkocz (na youtube!!!) i gdzie koleżanka kupiła tą genialną sukienkę (i tu właśnie jest pies pogrzebany). Nie myślcie proszę, że nic innego mnie nie zajmuje, tylko wyrzucam z siebie komplementy jak karabin maszynowy i dopytuję każdego co, gdzie i za ile. Nie, jestem dość wybredna i nie tak często coś mi się podoba. Jestem nieśmiała, więc nie zaczepiam mało znanych i obcych ludzi. Nie pytam o źródło, jeśli coś jest ładne ale nie w moim stylu. Do tej pory zawsze otrzymywałam odpowiedzi i sądzę, że były to odpowiedzi szczere. A tu nagle cisza. "W takim buticzku...". Hmmm... Podobną odpowiedz dostałam już chyba z trzy razy od dwóch osób z którymi stykam się codziennie. Więcej nie zapytam i chyba już nie skomplementuję, choć miałabym co. Może to obawa przed naśladownictwem? No cóż, pewnie są takie osoby, które kupiłyby identyczną rzecz (ale większość z nich nie skończyło jeszcze gimnazjum). Albo wstyd, że kupuje się w drogich butikach/lumpeksach (niepotrzebne skreślić). Raczej nie o lumpeksy chodzi, bo tego nikt w moim otoczeniu się nie wstydzi, wszyscy kochają "polowania na perełki" i modę vintage. Pytam, bo poszukuję miejsc z ubraniami o wysokiej jakości, w moim stylu, a których cena nie rzuci mnie na kolana. Najpopularniejsze sieciówki, mimo wieloletniej sympatii między nami, trochę mi obrzydły. A czyż nie najlepsze są miejsca sprawdzone i polecone przez osoby o podobnym guście? Tak odkryłam piękne buty Bagatt, Melissy zanim zaczęli nosić je wszyscy, a także kilka innych miejsc i marek.
Przechodzimy do części badawczej: komplementujecie? Pytacie? A może uważacie, że to nietaktowne? Czy zaczepiłyście kiedyś obcą osobę na ulicy, żeby spytać skąd wzięła te jedyne w swoim rodzaju kozaki? Na to ostatnie nigdy się nie poważyłam, a wiele razy żałowałam. A może ktoś Was zaczepił? Czy to było miłe, czy raczej krępujące?



niedziela, 3 lipca 2011

Domestic goddes - prawie

Bardzo przyjemny weekend, choć pogoda, zważywszy, że mamy początek lipca, nie rozpieszcza. Lało prawie cały czas. Na szczęście w planach miałam głównie odpoczynek po ciężkim tygodniu i ewentualnie jakąś domową krzątaninę z gatunku przyjemnych. W sobotę wpadliśmy do Ikea, o ile "wpadnięciem" można nazwać godzinną wyprawę w jedną stronę. Nareszcie mam ramkę idealnie pasującą do zakupionej w sklepie Oh Kavka (polecam!) grafiki, o wdzięcznym tytule Herbatka z Manią. Cieszę oczy i nacieszyć nie mogę! Dopiero teraz stoi w widocznym miejscu, bo wcześniej, bez odpowiedniej ramki, mogłaby się zniszczyć. Mam jeszcze drugą malutką, prezent od autorki, wciąż do oprawienia. Naprawdę, powinnam zapisywać listę zakupów, kiedy szykuję się na wyprawę do Ikei...
Pochwalę się też, że zrobiłam wczoraj doskonały obiad: patlijan boereg z przepisu KaroLiny z Jak bułka z masłem. Uwielbiam styl i zdjęcia Karoliny, a dodatkowo sam sposób przyrządzania jest zawsze opisany tak, że nawet ostatniej kuchennej ofermie nie może się nie udać. Wyszło niesamowicie smaczne, lekkie i orzeźwiające, a przy tym sycące danie. Jedyna uwaga od mojego towarzysza przy stole: za mało mięsa. Hmm, no tak, można nawet powiedzieć, że zupełnie bez. Mięsożercy... Dziś w menu spaghetti i tiramisu - bez zastrzeżeń tym razem. 
Miłego wieczoru, ja wracam do lektury A Clash of Kings, czyli drugiej części Gry o Tron :). 

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Orange Warsaw Festival cz.II

Drugi dzień imprezy równie udany. Największe zaskoczenie Plan B. Ben Drew zaczął raczej spokojnie, można powiedzieć rock&rollowo, w starym stylu, idealnie dopasowanym do jego garniturku i wąskiego krawata śledzia. Skojarzenie miałam z Tomem Jonesem, co akurat jest średnim komplementem w moich ustach. Ale potem... Potem było już coraz ciekawiej. Ostry hip hop, mocne rockowe uderzenie łącznie z przepychankami z kolegami z zespołu na scenie i scoverowane prawie nie do poznania klasyczne hity z dawnych lat jak My girl czy Stand by me. Nie wiem czy Ben ma rzeczywiście takie usposobienie, chce wyeksponować swoją identyfikację z buntem chłopaków londyńskich szemranych dzielnic, czy po prostu coś się stało przed koncertem, ale wyglądał na potwornie wkurzonego w trakcie. Na szczęście nie obniżyło to wartości artystycznej występu. Zaśpiewał też oczywiście swój największy przebój czyli She said. Jeśli ktoś jeszcze nie zna to polecam wyszukać na youtube.
Pewniak: oczywiście Jamiroquai. Tego można się było spodziewać. Dwugodzinne szaleństwo (pod koniec już troszkę chciałam, żeby skończył, abym w  końcu mogła choć na chwilę położyć się na ziemi ;-)  ). Chyba sam Jay był zaskoczony niesamowitą reakcją publiczności, ale muzyka naprawdę porywała do tańca.
Najmniejszy entuzjazm wzbudziło we mnie Sistars. Zaśpiewały świetnie, wyglądały pięknie (Natalia wzbudzała swoją kreacją spore zainteresowanie, szczególnie wśród mężczyzn), muzykę lubię, ale między piosenkami popadały w potworną afektację. Na pewno taki koncert to dla nich ogromne emocje, ale ja jakoś nie mogę słuchać bez zgrzytu zębów jak ktoś opowiada, że tajemnicza siła sprowadziła go tutaj z kanciapy zbitej z desek. No nie mogę, mój cynizm daje o sobie znać i zgrzyta.
I to byłby koniec mojej recenzji. Pozostaje mi czekać na ogłoszenie artystów przyszłorocznego festiwalu.


Zdjęcie www.orangewarsawfestival.pl