W ramach zeszłotygodniowej promocji kupiłam sobie między innymi książkę Projekt szczęście Gretchen Rubin. Poleciła mi ją bardzo mądra kobieta i rzeczywiście warto przeczytać. To zupełnie inny klimat niż autorytarna Dominique Loreau namawiająca do zakupu torebki Hermes, jeśli dobrze pamiętam, w ramach upraszczania swojego życia :-).
Na razie trawię Projekt szczęście dla siebie, ale już znalazłam kilka ciekawych obserwacji i podobieństw z autorką książki. Na przykład tak samo jak Gretchen jestem uzależniona od uznania. Mogę wykonać najgorszą robotę, o ile zostanę za to zagłaskana na śmierć słowami podziwu i uznania dla moich zdolności w dziedzinie, na przykład, ścierania kurzu :-). Straszne, wiem.
Podobnie jak Gretchen mam też tendencję do kupowania zbyt małej ilości rzeczy. Dziwne, ale prawdziwe. Chodzi przede wszystkim o rzeczy, które w domu szybko się zużywają: pasty do zębów, płyn do demakijażu, klasycznie: papier toaletowy i chusteczki higieniczne. Staram się to zmieniać pod wpływem mojego życiowego partnera, bo wcześniej sobie tego nie uświadamiałam i wydawało mi się, że "wszyscy tak mają". Od niedawna zazwyczaj mam zapas powyższych, ale wcześniej bywało różnie i nader często zdarzało się przeszukiwanie wszystkich kieszeni w poszukiwaniu choć skrawka chusteczki. Ale mam też tendencję do kupowania zbyt małej ilości ubrań. Donaszam t-shirty jako górę od piżamy zimową porą. Nigdy mi się nie chce kupić nowej pary rajstop. Jakoś mi nie po drodze. Panie w Calzedoni, które usiłują zwiększyć swój koszyk ilościowy, proponując przy zakupie miliona par rajstop jedną gratis, nie mają ze mną lekko. Kupienie od razu więcej niż jednej pary wydawałoby mi się zbędną ekstrawagancją. Zakup zimowych butów to horror. Ponieważ kupuję wyłącznie skórzane wysokie buty typu oficerki, wiąże się to dość dużym wydatkiem. Nie mam tendencji do trwonienia pieniędzy na ubrania, więc muszę być w stu procentach przekonana do czegoś, na co mam wydać większą sumę. Nałażę się po sklepach, namierzę, naoglądam ścigając niedościgniony wciąż ideał, który powstał w mojej głowie. Tu pojawia się kolejny czynnik: nienawidzę łażenia po centrach handlowych. Mam swoją czarną listę, na której pierwsze miejsce zajmują Złote Tarasy, oczywiście ze względu na tłumy => bałagan na wieszakach + kolejki do przymierzalni. Po dwudziestu minutach poszukiwań we wrogim otoczeniu jestem już tak zmęczona, że dochodzę do wniosku, że w sumie jeszcze nie am śniegu, albo że dokupię sobie zimowe skarpety do kaloszy i jakoś to będzie. Ale nie będzie, bo chodzenie w kaloszach w 20stopniowym mrozie jaki się przecież trafia w naszej szerokości geograficznej dość często, nie jest mądrym pomysłem. W końcu kupuję jakieś buty, czasem trafia się udany zakup, czasem kompromis. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się mieć dwóch par zimowych butów, które mogłabym nosić zamiennie, dlatego szybko je niszczę i historia się powtarza.Zarówno jeśli chodzi o ubrania, buty jak i kosmetyki i środki czystości, to niby drobiazg, ale często wywołuje niepotrzebne stresy i finalnie częstsze niż to konieczne wizyty w tak nielubianych centrach handlowych.
W tym roku postanowiłam kupić dwie pary butów. Jedne śniegowce typu bean boots, które łatwo będzie czyścić, będą bardzo ciepłe i wygodne oraz klasyczne kozaki lub oficerki, które będą pasować do bardziej eleganckiego stroju. Męczyłam się bardzo i dziś w końcu się udało :-).
Co o tym sądzicie? Kupujecie za malo tak jak ja, w sam raz, a może jesteście typem, który ma zawsze w domu zapas szczoteczek do zębów i 3 zgrzewki papieru toaletowego?
W ramach organizowania się mam też postanowienie stworzenia sobie w pracy małego niezbędnika w szufladzie biurka: tabletki przeciwbólowe (kolejna rzecz, którą notorycznie muszę pożyczać), chusteczki, może rajstopy, paczka gumy do żucia. Jeszcze pomyślę co więcej powinno się tam znaleźć. W biurku trzymam już pastę, szczoteczkę do zębów, rolkę do ubrań, a pod biurkiem jedne baleriny i jedne szpilki do wyboru w zależności od potrzeb. Też macie takie niezbędniki w pracy? Co się na nie składa?
Ale się rozpisałam :-).