Jak zwykle u mnie, z prędkością reportera z czasów dyliżansów pocztowych, relacja z weekendu pojawia się w środę wieczorem. No cóż, taki już mój urok: slow life, niskie ciśnienie tętnicze i ogólnie powoli zapadam w sen zimowy.
W piątek wieczorem dowiedziałam się, że już w tą niedzielę wypada Wielka Warszawska. Zobaczyć wyścigi konne od wieków było moim marzeniem, za sprawą młodzieńczej fascynacji książkami stałej bywalczyni Służewca - Joanny Chmielewskiej, a Wielka Warszawska to nie byle co, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.
Pierwszą przygodą jaka nas spotkała w tym przepięknym słonecznym dniu było to, że uwierzyliśmy niesprawdzonym pogłoskom, że choć gonitwy startują o 11.00, to prezentacja koni zaczyna się już o 10.00. Zważywszy, że rano było koło pięciu stopni Celsjusza, nie byliśmy szczęśliwi, kiedy okazało się, że jesteśmy dobre trzy kwadranse przed momentem kiedy zaczyna się dziać cokolwiek. :) Ale nie ma tego złego. Szliśmy spacerkiem za trójką starszych panów, ewidentnie starych wyjadaczy i podsłuchiwaliśmy anegdoty o graniu koniom na gitarze i "dawaniu po hamulcach" przez dżokei.
Inną legendą związaną z wyścigami jest szczęście początkującego (uwaga: wyjątkiem są osoby urodzone w kwietniu). Podbudowana tą sekretną wiedzą, z zaufaniem w swoją intuicję przyglądałam się koniom na padoku. Dwójka od razu nam się spodobała. No i piątka, bo była bardzo energiczna. Naprawdę takiego tanecznego kroku nie widziałam u konia chyba nigdy! Bieg do kasy: obstawiłam porządek 2-5 tak starannie, że pani kasjerka od razu się zorientowała, że ma do czynienia z kompletnym ignorantem. Jeszcze jeden rzut oka na padok... i okazało się, że nasza piąteczka nie jest energiczna tylko dzika :). Chyba tylko cudem dżokejowi udało się utrzymać w siodle (i ujść z życiem). No cóż... nasze cudo przybiegło przedostatnie. I nie poratował nas fakt, że dwójka była druga... (A trójka pierwsza, piątka piata. Czy widzicie tu jakiś system?) Moja pierwsza w życiu hazardowa przegrana: 9 złotych. Tak, do odważnych świat należy, graliśmy potrójną stawką :).
Mimo że dzień zakończyłam z bilansem -12 złotych, polecam wszystkim tę rozrywkę. Służewiec to przepiękny zadrzewiony teren z genialną, i na szczęście ocalałą, przedwojenną architekturą, a atmosfera była piknikowa. Dla mnie jako miłośniczki mody vintage dodatkową atrakcją był udział Grupy Rekonstrukcji Historycznych Bluszcz: czyli piękne dziewczyny w kostiumikach z lat '40, z czerwoną szminką i rajstopami ze szwem. Jest coś magnetyzującego w stylu tych czasów.
Pozostałe jesienne rekomendacje z ostatnich dni: orzechówka na rozgrzewkę, druga seria Downton Abbey, po stokroć książka: Służące Kathryn Stockett, nareszcie otwarty sklep internetowy Andy Pop. i ostrożna rekomendacja filmu Daas: dla osób, których w filmach nie zniechęca niedzisiejszy styl, a doceniają bardzo staranną, malarską stronę wizualną. Poza tym to chyba pierwszy od lat polski film kostiumowy nie nakręcony przez Jerzego Hoffmana :).
Zdjęcia: Ditte Isager
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz