Nadal czekam na Wasze sugestie, co powinno się zmienić na blogu, ale tymczasem, zanim zniknie z kinowych repertuarów, chciałabym napisać o filmie, na który wybraliśmy się w tym tygodniu do Kinoteki.
To dość nietypowy film, na pewno nie można go nazwać blockbusterem, pewnie nie we wszystkich kinach się pojawi, ale są trzy główne czynniki, które sprawiły, że bardzo chcieliśmy go zobaczyć:
1) Kongres jest inspirowany opowiadaniem Stanisława Lema pt. Kongres Futurologiczny, a tak się składa, że mój towarzysz jest wielkim lemofilem, a nawet można powiedzieć lemologiem-amatorem ;-).
2) Reżyserem filmu jest Ari Folman, którego Walc z Baszirem kiedyś dosłownie rzucił nas na kolana.
3) W roli Robin Wright, bardzo przekonująca Robin Wright, którą bardzo bardzo lubię.
Film jest utworem Lema silnie inspirowany i jeśli oczekujecie ekranizacji, będziecie mocno zdziwieni. Nie jest to bynajmniej wada, bo Kongres jest podobno utrzymany w duchu utworów pisarza, a w wywiadzie jakiego Polityce udzielił Folman przeczytałam, że rodzina Lema uznała film za bardzo dobry. Jeśli chodzi o moje odczucia, to pierwszym określeniem jakie przychodzi mi do głowy byłoby "wzruszający". Robin Wright naprawdę daje popis gry i nie sposób nie wczuć się w jej sytuację starzejącej się aktorki, która dokonywała wyborów niekoniecznie "z prądem", jej agent i producent określają je krótko jako złe...
Robin otrzymuje od wytwórni filmowej propozycję zeskanowania, co oznacza, że dzięki najnowszej technologi już nie ona będzie grała w filmach, ale wiecznie młody komputerowy twór znany jako Robin Wright. Sporo jest tu ironii, na przykład Robin nie chce się zgodzić na występowanie w filmach sci-fi, bo oznaczają dla niej szmirę. Po dwudziestu latach okazuje się, że jak to w życiu, wytwórnia i tak znalazła sposób, aby ograniczające ją zapisy sprytnie ominąć. Po latach Robin jako gwiazda zostaje zaproszona na Kongres Futurologiczny, na którym zaprezentowana ma zostać kolejna rewolucyjna technologia. W filmie mamy okazję zobaczyć, jak wpłynęła na społeczeństwo przyszłości.
Mnie najbardziej podobała się część kręcona "klasycznie", natomiast niewątpliwie część animowana jest bardzo ciekawa, poetycka i pobudzająca wyobraźnię. Sam kongres przypomina mi konferencje prasowe Apple prezentujące nowe dziecko firmy :-), a scena w której Robin i Dylan suną po śniegu jest jak wyjęta prosto z teledysku Lykke Li. Bardzo spodobała mi się też scena przejścia z powrotem z animacji w klasyczny obraz: chwyt który znam już z Walca z Baszirem.
Robin otrzymuje od wytwórni filmowej propozycję zeskanowania, co oznacza, że dzięki najnowszej technologi już nie ona będzie grała w filmach, ale wiecznie młody komputerowy twór znany jako Robin Wright. Sporo jest tu ironii, na przykład Robin nie chce się zgodzić na występowanie w filmach sci-fi, bo oznaczają dla niej szmirę. Po dwudziestu latach okazuje się, że jak to w życiu, wytwórnia i tak znalazła sposób, aby ograniczające ją zapisy sprytnie ominąć. Po latach Robin jako gwiazda zostaje zaproszona na Kongres Futurologiczny, na którym zaprezentowana ma zostać kolejna rewolucyjna technologia. W filmie mamy okazję zobaczyć, jak wpłynęła na społeczeństwo przyszłości.
Mnie najbardziej podobała się część kręcona "klasycznie", natomiast niewątpliwie część animowana jest bardzo ciekawa, poetycka i pobudzająca wyobraźnię. Sam kongres przypomina mi konferencje prasowe Apple prezentujące nowe dziecko firmy :-), a scena w której Robin i Dylan suną po śniegu jest jak wyjęta prosto z teledysku Lykke Li. Bardzo spodobała mi się też scena przejścia z powrotem z animacji w klasyczny obraz: chwyt który znam już z Walca z Baszirem.
Piękny i pobudzający do myślenia film o trudnym wyborach. Dla mnie przede wszystkim pracujący na emocjach.
Jaki ciekawy film ostatnio widziałyście?
P.S. Nowy baner: moje własne dzieło, dlatego pewnie nie doskonałe. Może jeszcze ulec zmianom, ale na razie jestem z siebie dumna i niezwykle zadowolona :-).
Zdjęcia z neta niestety, jeszcze nie miałam czasu zabrać się za dyńkę, ale czeka, wielka pomarańczowa, może jutro ją ruszę:)
OdpowiedzUsuń