środa, 22 sierpnia 2012

Etnomazy


Doznałam oświecenia: wzory są genialne, a to do czego śpiewa moja dusza, to dywan w etniczne wzory. Tym razem nie czekolada. Ale to pewnie dlatego, że pożarłam dużą ilość kalafiora z pestkami słonecznika i jestem najedzona ;).





sobota, 4 sierpnia 2012

Powroty



  Wróciłam dziś z Krakowa i jak zwykle po takiej wizycie dopadła mnie lekka melancholia. Przez pierwsze godziny po wyjściu z dworca i pozostawieniu bagaży u kolegi, który zaoferował nam nocleg, czułam się jak TURYSTKA. Trudno mi sprecyzować na czym dokładnie to polegało, ale jeśli macie za sobą doświadczenie przeprowadzki z miasta, gdzie spędziliście wiele lat i które uważacie za ukochane, a później wizytowania go tylko od czasu do czasu, to może wiecie co mam na myśli. Ciągle znam i pamiętam wszystkie zakątki, ale nagle okazuje się, że tramwaje jeżdżą jakoś dziwacznie. Tyle jest miejsc po których uwielbiałam się włóczyć, a teraz nie wiem gdzie pójść... Nie ma już znajomych twarzy w zaprzyjaźnionych sklepach i ulubionych knajpkach. Z każdą wizytą coraz rzadziej zdarza się spotkać na ulicy kolegów z pracy czy studiów. To specyficzne i trudne dla mnie do przełknięcia wrażenie, że jestem gościem w miejscu, które zawsze było domem. Że niektórych osób, które przecież były zawsze już pewnie nie zobaczę.
   Na szczęście po pierwszej wizycie w kawiarnianym ogródku i dobrze schłodzonym białym winie większość smutku zniknęła. Tak to właśnie działa: wszystko się zmienia. No i ostatnio czuję, że wracając do Warszawy mówię "home sweet home" (mimo braku ogrodu, a choćby porządnego balkonu) i nie krzywię się już tak bardzo wysiadając na Centralnym na smród, tłok i korki: to już właściwie mój tłok i korki (do smrodu się nie przyznaję, ale powiem szczerze, że mój niezbyt ostry węch to jednak w stolicy zbawienie - zadziwiające właściwości mojego powonienia drobnym druczkiem poniżej). Znacznie lepiej się czuję pogodzona z miejscem, w którym żyję, a nie wiecznie zbuntowana przeciwko i tęskniąca za Krakowem.
   Wracając do meritum: Kraków jak zawsze piękny. Objadłam się pyszności i dobrze bawiłam krążąc do późnej nocy po Kazimierzu. Zrobiłam dosłownie jedno zdjęcie: jeśli już muszę czuć się jak turystka, to przynajmniej nie japońska ;).
Aby jednak nie pozostawiać Was bez obrazków, parę zdjęć z wiosny i lata - dowodów na to, że uległam instagramomanii. Znając mnie, raczej szybko mi się znudzi, więc jeśli ktoś nie trawi tej mody proszę się nie martwić: nie będzie tak zawsze.





Zdjęcie może i mojego autorstwa, ale beza jest dziełem Karoliny z http://jakbulkazmaslem.blogspot.com/


I jeszcze melancholijna piosenka. A niech tam - będzie dziś post na bogato.




Moje powonienie: mam jakiś niezdiagnozowany jeszcze problem. Przez większość czau mój węch jest mocno przytępiony. Jeśli nie podstawi mi się czegoś pod nos, to nie czuję słabszych zapachów, które otoczenie bez problemu identyfikuje. W sumie nie jest to złe zważywszy na spaliny, psie kupy na chodniku i ludzi w komunikacji miejskiej. Taki stan obejmuje 95% całego czasu. Niestety pozostaje jeszcze 5% czasu, kiedy mój węch zostaje odblokowany. I wtedy niestety odczuwam wszystko ze zdwojoną wrażliwością, co kilkakrotnie wiązało się z chęcią zwrócenia ostatnio zjedzonego posiłku w reakcji na standardowe "zapachy ulicy". Może to coś z zatokami? Jakieś pomysły? Tylko proszę mi nie pisać, że mam iść do lekarza - to przypadłość, której póki mieszkam gdzie mieszkam i podróżuję tak często jak podróżuję, wolałabym się nie pozbywać ;).