niedziela, 9 grudnia 2012

Co ostatnio

I nagle mamy zimę. Jesień przemknęła przez palce. Czas biegnie nieubłaganie, choćby chciało się go schwycić za ogon. Dekoracji świątecznych na razie u mnie brak. Prezenty: powoli, powolutku pojedyncze sztuki udało mi się wymyślić, a nawet kupić. Chciałabym zrobić też prezentowe DIY: ciasteczka, przewiązane wstążeczką i pięknie zapakowane. Jest nawet taka pełna inspiracji i przepisów książka Sigrit Verbert "Smakowite prezenty" - przeglądałam, polecam. Tylko chwili czasu potrzebuję.
W kategorii różne: robię rachunek sumienia i coraz bardziej jestem zła na siebie, za różne niby drobne przewinienia. Za niedotrzymane postanowienia, za uznawanie za oczywiste czegoś, co wcale takie nie jest. Za swoją próżność i kompleksy, jakkolwiek paradoksalne, to prawdziwe i fatalne połączenie. Już chyba lepiej być albo próżnym, albo zakompleksionym... ;) Może to już preludium do noworocznych postanowień?
Poza tym byłam na wspaniałym koncercie Florence+The Machine - wielkie muzyczne przeżycie. Florence Welch to na scenie bogini: wszystkie oczy wpatrzone w nią, bardzo emocjonalna, unosi za sobą publiczność. Nie muszę chyba mówić, że jej głos na żywo jest równie mocny i porywający jak na nagraniach studyjnych.
Przeczytałam "Nielegalne związki" Grażyny Plebanek. Choć można mieć do tej książki sporo zastrzeżeń, to na pewno daje do myślenia i świetnie opisuje Brukselę. Zastanawiałam się nad opinią mojej przyjaciółki, że główny bohater nie jest wiarygodny, bo jego stany uczuciowe są typowe dla kobiecego zakochania. A ja wierzę, że są mężczyźni, którzy tak patrzą na kobiety, tak właśnie się w nich zadurzają. Na przykład pisarze, a główny bohater powieści właśnie nim jest. Ciekawa jestem jakie opinie "Nielegalnym związkom" wystawiają czytelnicy brzydszej płci.
A teraz znikam, bo na zegarku 00:59.




Zdjęcia znalezione w sieci.

środa, 14 listopada 2012

Kamień i aksamit

Aksamitna ołówkowa spódnica  z luźnym w stylu tiszertem: na tak czy na nie?
Michelle Dockery wygląda świetnie w Burberry Prorsum F/W 2012. Ale czy jeśli wyciągnę z szafy swoją bordową aksamitną spódnicę po cioci o podobnym kroju osiągnę zbliżony efekt? Ech... jestem nudziarą i zawsze boję się bardziej odważnych połączeń. Mam wrażenie, że ludzie się na mnie gapią, a tego nie lubię. A co mnie to obchodzi, że się gapią? Nie wiem co mnie obchodzi, ale niestety obchodzi :). 

A swoją drogą cała kolekcja bardzo mi się podoba. I świąteczny wizuel na stronie Burberry też, nawet bardzo. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że te prezenty lecą do mnie...
A co Wy przygarnęłybyście z tej kolekcji najchętniej?



I Kate Bosworth już w wersji nieaksamitnej.


 Śnieg na pokazie :)


Lecą...

sobota, 10 listopada 2012

Marzy mi się piękny duży obraz. Ze względu na lokalny patriotyzm (koszty wysyłki też nie są bez znaczenia) wolałabym, aby to było dzieło polskiego artysty. Najlepiej młodego i nieodkrytego jeszcze, co zwiększa szanse, że koszt obrazu będzie się mieścił w granicach moich skromnych dość mocy nabywczych :).

Planuję w najbliższych tygodniach  wybrać się na spacer jedną ze Ścieżek Galeryjnej Gabloty Krytyki. Załączam link do strony projektu: http://gablotakrytyki.pl/sciezka. Pomysł prosty jak drut, ale pomocny: czasami mijamy podczas swoich codziennych wędrówek po mieście naprawdę ciekawe miejsca i nie zauważamy małych tabliczek w gąszczu reklam, banerów, ogłoszeń.
Tymczasem kilka obrazów, które chętnie powiesiłabym na swoich ścianach:




 Trzy powyższe są dziełem Bruno Marcelloni. Zakochałam się w jego pracach podczas wakacji. Niestety zdjęcia zupełnie nie oddają niesamowitej urody obrazów, która zawarta jest w ich fakturze i wrażeniu głębi.


Z lewej obraz Stephena Croesera. Z prawej: niestety nie udało mi się zidentyfikować autora.

Pomyśleć, że był taki krótki okres w moim życiu kiedy twierdziłam, że nie lubię błękitu. Chyba nikt by się nie domyślił patrząc na moich faworytów. Teraz przełamuję swoją niechęć do czerwieni. Mam już w swojej szafie dwie czerwone rzeczy :).

czwartek, 11 października 2012

Pocztówki z raju

Jako uwieńczenie dzisiejszego bardzo dobrego dnia kilka pocztówek z wrześniowych włóczęg po enotekach, wąskich uliczkach, wzgórzach i kawiarniach. Na razie to tylko zajawka. mam nadzieję, że uda mi się jeszcze opisać Wam kilka szczególnie pięknych miejsc, podzielić się wrażeniami z podróży, a mieliśmy szczęście do małych przygód. Takich które najmilej się opowiada przyjaciołom nad lampką wina. A może to wakacyjny stan umysłu sprawia, że po prostu dostrzegamy te drobiazgi, które w codziennej bieganinie nam umykają? Zwalniamy obroty, otwieramy się na innych ludzi i nagle podana przez obcego człowieka figa na końcu wielogodzinnej wędrówki w toskańskim upale nabiera magicznych właściwości, nieziemskiego smaku? Wyobraźmy sobie sytuację gdy taką samą figą częstuje obca osoba w pociągu inter-regio relacji Warszawa Wschodnia - Katowice. Nieufność? Conajmniej ;).






 





Udanego weekendu! Mnie czeka duża impreza, na którą jeszcze nie mam pojęcia w co się ubiorę :).

sobota, 22 września 2012

22092012

   Najukochańszy moment tygodnia: piątek późny wieczór.  Pełnia możliwości przede mną. Tyle zdrowych rzeczy bazujących na warzywach do ugotowania, tyle słodkości z White Plate do upieczenia, tyle spacerów do przejścia i knajpek do odwiedzenia. Więc w sumie lepiej żeby w weekend padało, abym pod koniec nie miała wyrzutów sumienia, że tego wszystkiego nie zrobiłam, tylko leniłam się z książką i słuchałam muzyki :). 












poniedziałek, 17 września 2012

Sezon serialowy czas zacząć

Na mojej liście trzy nowe pozycje:

The Bletchley Circle - serial detektywistyczny rozgrywający się we wczesnych latach pięćdziesiątych w Londynie. Cztery kobiety, które zaprzyjaźniły się łamiąc niemieckie szyfry dla brytyjskiego wywiadu podczas drugiej wojny światowej, po raz kolejny łączą swoje siły (i porzucają domowe obowiązki), by odnaleźć sprawcę serii morderstw. 
Recenzja na Guardian.co.uk nie jest może entuzjastyczna, ale bardzo liczę, że uda mi się zobaczyć i samej ocenić serię. Temat powrotu do codzienności po wyzwaniach jakie stawiała przed kobietami wojna bardzo mnie interesuje. W poruszający sposób opisała to Sarah Waters w Nocnej Straży, jednej z moich ulubionych książek. Niemożność odnalezienia się w rutynie, rany jakie pozostawiły wojenne doświadczenia, wyobcowanie - z tym zmagają się bohaterowie, a przede wszystkim bohaterki Waters. Liczę, że te wątki pojawią się również w serialu i nie będzie to tylko kolejny kryminał w nowej scenografii, ale powie coś ciekawego o wewnętrznych zmaganiach ludzi po przejściach.
Susan, prowodyrkę śledztwa, gra Anna Maxwell-Martin - znana między innymi właśnie z ekranizacji Nocnej Straży. Moim zdaniem fantastyczna aktorka.


Kolejna pozycja, na którą ostrzę sobie pazurki, to Call the Midwife na podstawie wspomnień Jennifer Worth. Jenny - młoda dziewczyna z dobrego domu zostaje położną w najbiedniejszych dzielnicy Londynu lat pięćdziesiątych. Musi zmierzyć się ze światem skrajnej biedy, slumsów, śmiercią ale też razem ze swoimi podopiecznymi przeżywa ich radości. Recenzenci i widzowie są zgodni w pochwałach: serial jest ponoć ciepły i inteligentny. Liczę, że już niedługo będę miała szansę go zobaczyć.


I w końcu: Parade's End - to może być dynamit. Benedict Cumberbatch - czyli ulubiony Sherlock Holmes (nie do poznania) i Rebecca Hall (dla mnie jej uroda jest po prostu hipnotyzująca). W roli drugoplanowej: Rufus Sewell - mój absolutny faworyt.
Serial oparty jest na klasycznej, jednak nie znanej szeroko powieści Forda Maddox Forda. "Parade’s End" rozgrywa się od końca ery edwardiańskiej do I wojny światowej. Porównywany jest namiętnie we wszystkich recenzjach do Downton Abbey  (co jest zdaje się takim chłytem marketingowym), ma być od niego bardziej ambitny, nieprzesłodzony i z lepiej zarysowaną psychologią postaci. 


Oczywiście wypatruję też nowej serii Downton Abbey i przymierzam się do Forbrydelsen. To będzie piękna jesień...

środa, 22 sierpnia 2012

Etnomazy


Doznałam oświecenia: wzory są genialne, a to do czego śpiewa moja dusza, to dywan w etniczne wzory. Tym razem nie czekolada. Ale to pewnie dlatego, że pożarłam dużą ilość kalafiora z pestkami słonecznika i jestem najedzona ;).





sobota, 4 sierpnia 2012

Powroty



  Wróciłam dziś z Krakowa i jak zwykle po takiej wizycie dopadła mnie lekka melancholia. Przez pierwsze godziny po wyjściu z dworca i pozostawieniu bagaży u kolegi, który zaoferował nam nocleg, czułam się jak TURYSTKA. Trudno mi sprecyzować na czym dokładnie to polegało, ale jeśli macie za sobą doświadczenie przeprowadzki z miasta, gdzie spędziliście wiele lat i które uważacie za ukochane, a później wizytowania go tylko od czasu do czasu, to może wiecie co mam na myśli. Ciągle znam i pamiętam wszystkie zakątki, ale nagle okazuje się, że tramwaje jeżdżą jakoś dziwacznie. Tyle jest miejsc po których uwielbiałam się włóczyć, a teraz nie wiem gdzie pójść... Nie ma już znajomych twarzy w zaprzyjaźnionych sklepach i ulubionych knajpkach. Z każdą wizytą coraz rzadziej zdarza się spotkać na ulicy kolegów z pracy czy studiów. To specyficzne i trudne dla mnie do przełknięcia wrażenie, że jestem gościem w miejscu, które zawsze było domem. Że niektórych osób, które przecież były zawsze już pewnie nie zobaczę.
   Na szczęście po pierwszej wizycie w kawiarnianym ogródku i dobrze schłodzonym białym winie większość smutku zniknęła. Tak to właśnie działa: wszystko się zmienia. No i ostatnio czuję, że wracając do Warszawy mówię "home sweet home" (mimo braku ogrodu, a choćby porządnego balkonu) i nie krzywię się już tak bardzo wysiadając na Centralnym na smród, tłok i korki: to już właściwie mój tłok i korki (do smrodu się nie przyznaję, ale powiem szczerze, że mój niezbyt ostry węch to jednak w stolicy zbawienie - zadziwiające właściwości mojego powonienia drobnym druczkiem poniżej). Znacznie lepiej się czuję pogodzona z miejscem, w którym żyję, a nie wiecznie zbuntowana przeciwko i tęskniąca za Krakowem.
   Wracając do meritum: Kraków jak zawsze piękny. Objadłam się pyszności i dobrze bawiłam krążąc do późnej nocy po Kazimierzu. Zrobiłam dosłownie jedno zdjęcie: jeśli już muszę czuć się jak turystka, to przynajmniej nie japońska ;).
Aby jednak nie pozostawiać Was bez obrazków, parę zdjęć z wiosny i lata - dowodów na to, że uległam instagramomanii. Znając mnie, raczej szybko mi się znudzi, więc jeśli ktoś nie trawi tej mody proszę się nie martwić: nie będzie tak zawsze.





Zdjęcie może i mojego autorstwa, ale beza jest dziełem Karoliny z http://jakbulkazmaslem.blogspot.com/


I jeszcze melancholijna piosenka. A niech tam - będzie dziś post na bogato.




Moje powonienie: mam jakiś niezdiagnozowany jeszcze problem. Przez większość czau mój węch jest mocno przytępiony. Jeśli nie podstawi mi się czegoś pod nos, to nie czuję słabszych zapachów, które otoczenie bez problemu identyfikuje. W sumie nie jest to złe zważywszy na spaliny, psie kupy na chodniku i ludzi w komunikacji miejskiej. Taki stan obejmuje 95% całego czasu. Niestety pozostaje jeszcze 5% czasu, kiedy mój węch zostaje odblokowany. I wtedy niestety odczuwam wszystko ze zdwojoną wrażliwością, co kilkakrotnie wiązało się z chęcią zwrócenia ostatnio zjedzonego posiłku w reakcji na standardowe "zapachy ulicy". Może to coś z zatokami? Jakieś pomysły? Tylko proszę mi nie pisać, że mam iść do lekarza - to przypadłość, której póki mieszkam gdzie mieszkam i podróżuję tak często jak podróżuję, wolałabym się nie pozbywać ;).

poniedziałek, 30 lipca 2012

Zielenina

   To niechybnie oznaka starzenia, że coraz bardziej tęsknię za domem na wsi... Od wielu lat uważam się za stworzoną do miejskiego trybu życia: uwielbiam jadać poza domem, przyglądać się wystawom, ludziom na ulicy i chodzić do kina. A ostatnio jak na złość dopada mnie nostalgia za mgłą nad łąką, sezonami, widokiem gwiazd, zapachem roślin i ciszą jak makiem zasiał. To nie licentia poetica, żeby Was wprawić w sielankowy nastrój - naprawdę brakuje mi tych bardzo konkretnych rzeczy, jakkolwiek sentymentalnie by to nie brzmiało (wiem, brzmi jakbym się naczytała "Ani z Zielonego Wzgórza").
  Różne są objawy zbliżających się urodzin: chęć totalnej metamorfozy, przedwczesny kryzys wieku średniego (czy wszyscy się rozpoznali w tym opisie? ;)), może u mnie to emerycka tęsknota za zielenią?

Zdjęcia wykonane telefonem, więc bardzo przepraszam za ich jakość, musiałam się podzielić gruszką w trawie i pomidorem na krzaczku :).



















niedziela, 17 czerwca 2012

Amsterdam!














Ciężko mi opisać wrażenia z Amsterdamu, aby nie popaść w banał zachwytu nad kanałami i zadziwienia ilością rowerów. Napiszę wiec tylko, że miałabym ochotę znowu przysiąść w małej knajpce De Groene Vlinder (Zielony Motyl, jeśli wierzyć szyldowi) przy Albert Cuypstraat i zjeść typowy lunch Amsterdamczyków, czyli wielką pyszną kanapkę. I do tego zimne piwo... Popatrzyć na piękne witryny sklepów, zielone podwórka, podziwiać świetnie ubrane miejscowe dziewczyny. Duuużo sklepów z butami, skórzanych kurtek i stylu Isabel Marant na ulicach - czyli w moich oczach bardzo przyjemnie. Przy kolejnej wizycie ominęłabym już pewnie dzielnicę czerwonych latarni, a skupiła się na podziwianiu mieszkań na łodziach. No i Rijksmuseum ... Niestety zabrakło czasu, więc kolejna wizyta w Holandii jest nieunikniona :).