Szykuję kolejny post wnętrzarski, ale potrzebuję choć minimum światła dziennego, aby zrobić w miarę sensowne zdjęcie, co niestety w tygodniu jest właściwie niemożliwe, a ostatni weekend mieliśmy mocno zajęty (Centrum Nauki Kopernik zdobyte!). Tymczasem chciałam zapytać co sądzicie o współpracach projektantów z sieciówami. Czy kupiłyście kiedyś coś z takiej kolekcji? Ja mam ciągle opory, bo po pierwsze podobno w dzień premiery w sklepach mają miejsce sceny dantejskie, a po drugie, choć cena jest zazwyczaj dość jak na sieciówkę wysoka, to jakość pozostaje raczej bez zmian w stosunku do regularnej oferty. Czyli dla mnie bez szału. Jedyny raz zdarzyło mi się dostać koszulkę nocną w paski z kolekcji Sonii Rykiel dla H&M. Zniszczyła się wprawdzie dość szybko, ale przyznam, że po intensywnym użytkowaniu, bo bardzo mi się podobała. Poniekąd stąd też tytuł. Bo czy to nie jest trochę kolaboracja z wrogiem? Akurat pomysły Isabel Marant, która zainspirowała mnie do napisania dzisiejszego posta, są jednymi z najczęściej i najbardziej bezczelnie kopiowanych przez sieciówki. Tylko niestety dla klienta bez dbałości o jakość wykończenia i materiału.
Z szeroko prezentowanej zarówno na blogach jak i w prasie kolekcji Isabel Marant wpadła mi w oko marynarka i płaszczyk. O ile płaszczyk pozostanie w sferze platonicznych zauroczeń, to ta marynarka kusi...
Co o niej sądzicie? Macie swojego faworyta z kolekcji?
Tu Harel pisze o ciekawym projekcie na polskim podwórku: Wałbrzyska Fabryka Porcelany Kristoff zaprosiła do współpracy Anię Kuczyńską. Dzięki wsparciu Karola Śliwki powstały prawdziwe cuda. Serce i koło: <3. Kristoff to w ogóle marka, którą warto się zainteresować. Flamingi Magdy Pilaczyńskiej na porcelanie Kristoff śnią mi się od dawna.
A tu już całkiem inna współpraca: mój własny Alber Elbaz :-).