środa, 30 marca 2011

Czytelnia




Dzisiaj dla odmiany polecam książki, a ściśle rzecz biorąc powieści. Dwóm ostatnio przeczytanym pozycjom poradnikowym poświęcę kiedyś osobny post, bo zasłużyły. Rzadko zdarza mi się czytać poradniki, a tym bardziej czytać je z przyjemnością, więc trzeba nadać wydarzeniu odpowiednią rangę.
Pierwsza z góry: Martha Grimes: Help the Poor Struggler. Kolejny już z serii kryminałów o inspektorze* Richardzie Jury'm, który ma niewątpliwie melancholijna naturę, błyskotliwą inteligencję, ale też męski urok i wyrafinowane poczucie humoru. Cała seria, choć rozgrywa się prawie współcześnie jest staroświecka i zdecydowanie bardziej w stylu Agathy Christie niż Stiega Larssona. Warto czytać po kolei, bo wielu bohaterów pojawia się w kilku częściach i bardziej zabawnie jest czytać znając ich historię. Wady: nie wiem dlaczego, ale ja często robię się głodna przy czytaniu książek Grimes.

Poniżej One Day Davida Nichollsa. W tym miesiącu wydana po polsku. Do kin wejdzie jeszcze w tym roku adaptacja z Anne Hathaway w reżyserii Lone Scherfig (m.in. Była sobie dziewczyna, Włoski dla początkujących). Książka jest bardzo wciągająca, świetnie napisana i ma bohaterów, o których chce się czytać więcej i więcej. Dwoje absolwentów edynburskiego (kolejny plus za miejsce akcji) uniwersytetu  trochę dla siebie nieoczekiwanie spędza ze sobą jedną dobę. To bardzo zły moment, aby stworzyć  związek, bo już za chwilę rozjadą się w świat aby posmakować dorosłego życia. Więc związku nie będzie. Jednak  chemia między nimi sprawia, że przez lata ich ścieżki splątują się ze sobą. W momentach szczęścia i desperacji,  na zawodowych wyżynach i zapleczu meksykańskiego fast foodu, a najczęściej po prostu w nieodpowiednich momentach :). Określenie do pośmiania się i wzruszeń to często zapowiedz jakiejś szmiry, ale mnie  One Day dało dużą przyjemność z zagłębiania się w doskonale opowiedzianą historię.

Plakat z filmu One Day

Dalej I capture the castle Dodie Smith, którą wygrałam w konkursie u Anny Marii. Cudo! Trudno mi to wyrazić w słowach, ale to jest książka, w której można się zakochać. Czytając prawie czujesz chłód kamieni, powiew wiatru na policzku i pragnienie wyrwania się na wolną przestrzeń bez jednego biurowca na horyzoncie (być może to ostatnie jest wynikiem spędzania przeze mnie zbyt wielu godzin w  zamkniętych pomieszczeniach. Taka reakcja ;)). Narracja jest porywająca, bohaterowie barwni, po prostu klasyka i dołączam do Anny Marii z pytaniem: dlaczego u licha nikt tego nie przetłumaczył na polski.

Intrygujący tytuł: Zatrute ciasteczko Allana Bradley'a to jak łatwo zgadnąć kolejny kryminał. I jak to u mnie: staroświeckość górą. Mamy ekscentryczną małoletnią bohaterkę w intrydze, która na pewno spodobałaby się Joannie Chmielewskiej ze względu na jej clue, czyli aferę znaczkową. Jest sporo klimatów małej mieściny i zabawnych obserwacji na temat ludzkich zachowań. Bardzo przyjemna i relaksująca lektura na plażę, a przy okazji dawka wiedzy o filatelistyce i trujących substancjach.


Alexander McCall Smith - 44 Scotland Street. Zakupiona ze względu na miejsce akcji czyli Edynburg, za którym mocno tęsknię. Rzadko spotykany już chyba w dzisiejszych czasach przykład książki, która powstała jako gazetowa powieść w odcinkach. Fabuła nie jest specjalnie zaawansowana, ale czyta się przyjemnie. Dla osób znających Edynburg czysta przyjemność spacerowania z bohaterami po pięknych ulicach głównie Nowego Miasta.

I pytanie: czy też lubicie czytać książki dopasowane do aktualnej pory roku, tzn. w zimie rozgrywające się zimą , a w lecie latem? Czy to tylko kolejne wyłącznie moje dziwactwo?


* Richard Jury awansuje w kolejnych częściach, więc tego inspektora nie jestem do końca pewna.

5 komentarzy:

  1. oj nie, nigdy tak nie czytam. Właśnie nawet ciekawiej mi się czyta letnie książki zimą (bo tęsknię za ciepłem) a zimowe latem, bo nie mogę się doczekać trzaskającego mrozu i skrzypiącego śniegu.
    Żadnej z powyższych książek nie czytałam, teraz czytam felietony "Polski hydraulik" Macieja Zaremby - o Szwecji, za parę dni lecimy z mężem do Szwecji i się nastrajam. Niestety felietony zbyt dobrze nie nastrajają :/
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się bardzo, że Ci się podobała:-)
    One Day udało mi się upolować w czasie jednej z licznych moich wizyt w księgarni Oxfam'u:-) czeka w kolejce.
    Lubię książki "dopasowane" - szczególnie lubię czytać o Bożym Narodzeniu tuż przed:-) Natomiast unikam takich zimowych książek w lipcu, np.:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. W przerwach między czytaniem "Newsweeka" i "Filmu" uda mi się czasem wcisnąć jakąś książkę. Pora roku, a także tło historyczno-geograficzne, nie są istotne. A gust mam bardzo - że tak powiem - szeroki: obecnie czytam "Zaginione Królestwa" Daviesa (z racji gabarytów do tramwaju się niestety nie nadaje) i "The Preacher" Camilli Lackberg.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnemonique: w ostateczności mogę poczytać zimą o ciepłych krajach, ale na odwrót jakoś nie daję rady.
    Aniu: czułam, że to coś dla mnie. :) Widzę, że masz podobnie jeśli chodzi o dopasowanie.
    Ewon: nie znam tej drugiej, ale widzę, że to kryminał. Pewnie kiedyś wejdę w fazę "mroczną" to chętnie przeczytam. Wyobraziłam sobie Daviesa w tramwaju... Pewnie się da: widziałam już ludzi i z Larssonem i z Lodem Dukaja w tramwaju, ale to chyba na trasy i korki warszawskie, a nie krakowskie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj zdecydowanie dobieram lektury do pory roku :)
    Nie tylko jeśli chodzi o warunki klimatyczne, ale też wiosną zwykle pochłaniam książki mniej lub bardziej związane z jedzeniem, świeże, rześkie- w sam raz na pobudkę po zimie. Latem są to zazwyczaj cieńsze pozycje, lekkie, ale też często też kryminały. Jesień nastraja mnie melancholijnie (dopada mnie dołek) i wtedy sięgam po coś "romantycznego". A zima zostaje dla najgrubszych tomisk, z mnóstwem przeplatających się wątków, pogmatwanych... :) Więc jak widzisz, ja to dopiero jestem dziwna ;)

    OdpowiedzUsuń